Do pełni szczęścia brakuje mu tylko wątków, które widza będą w stanie z wrażenia wbić w fotel.
Brak takich wątków zmusił mnie do dziewiątki, acz film faktycznie ociera się o arcydzieło.
Oczywiście rola O'Toole'a to istny aktorski geniusz, a wzbogacony o iście królewski akcent musi
wzbudzić w oglądającym tonę szacunku i uznania.
Co do niskiej oceny tego filmu, to jest to na sto procent jakaś lewacka prowokacja. W filmie tym,
ewidentnie, forsowana przez lewactwo świeckość państwa zostaje sprowadzona do idiomu
opętanych psychicznie i wyraźnie przegrywa z "Honorem Boga". Fabuła tego filmu w rozumieniu
chorego lewackiego, antyklerykalnego i ateistycznego umysłu jest dlań obrazą i ostatecznie
pokazuje, że miejsce takich umysłów jest na półce z umysłami ludzi niezrównoważonych jak
biedny Król Henio Drugi. Tak, tak dzikusy spod znaku palikocarskiego dildo i hartmanowskiego
teatrzyku dla intelektualnie opornych podczas "Marszów Ateistów".
Nie przesadzałbym z tą prowokacją. Z tego co pamiętam to film mnie nie zainteresował swoją fabułą. Pozostałem całkowicie bierny wobec ukazanego konfliktu. Zgodzę się jednak co do aktorstwa Petera. Gość w latach 60 rola po roli zwalał z nóg, a ludzie płaczą teraz nad biednym DiCaprio tak pomijanym przez akademię. Co miałby powiedzieć O'Toole?